– Co to w ogóle za pytanie? – parsknęła kobieta przy drugim końcu baru.
Żołnierz wzruszył tylko ramionami i przysunął się bliżej niej.
Wokół było ciemno i pusto. Radio grało cicho z szafy zastawionej butelkami, a za oknami kłębiła się noc i wątłe światła latarni. W głębi lokalu siedziała jeszcze jakaś obściskująca się para i starszy mężczyzna układający w swoim talerzu wzory z makaronu, lecz poza nimi nie było tu już nikogo.
– Ależ to pytanie kluczowe… – wyrzucił z siebie wojak.
Nachylił się jeszcze bardziej ku niej. Wionęło od niego wódką i potem. Mokre włosy opadały mu na oczy i odgarniał je co chwilę ręką uzbrojoną w kieliszek. Drugą opierał się o bar.
Jego nowa znajoma poprawiała fałdy niebieskiej sukni, zastanawiając się przy tym czy już nie pora przerwać tej pogawędki. Powoli przestawało ją to bawić.
– Siergiej Madera! Ty kito złamana! – huknął ktoś od progu.
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę otwartych drzwi.
Stał tam człowiek w ciemnym mundurze przesiąkniętym deszczem. Przy jego nodze wisiała sztywno zamocowana kabura, z której wystawał bagnet. Na drugim biodrze pistolet. Długie buty ze skóry całe oblepione błotem. Widok ten dopełniał zmęczony wzrok rzucający gromy.
Mężczyzna ruszył długimi krokami przez pomieszczenie i gwałtownie złapał Maderę za ubranie, próbując odciągnąć go od lady. Tamten trzymał się jednak kurczowo i rzucał pod nosem wiązanki twardych, zordańskich przekleństw.
– Gustaw, zostaw mnie, ja tu mam niezałatwione sprawy…
– Torpeda mówił, że cię cegłą przywita, jak przed świtem nie będziesz w forcie – warknął i trzasnął go otwartą ręką przez głowę. – Przepraszam panią najmocniej za tego durnia… – dodał zwracając się do dziewczyny.
– Nic nie szkodzi. On jest całkiem niegroźny – odparła z uśmiechem.
– Ja?! Niegroźny?! – wybuchnął Siergiej.
Próbował się wyrwać i wił się dziko, lecz Gustaw nie puszczał.
– Znowu całej jednostce wstyd przynosisz, parszywa larwo.
Madera, zrezygnowany, przestał się rzucać i obrócił ku niemu swoje przekrwione oczy. Następnie uwiesił się jego szyi i porwał się na dramatyczny szept, który niósł się jednak po całym pomieszczeniu:
– Nie przynoszę nam wstydu! Powiedziałem jej, że jestem z Kompanii C.
– Ty trepie…
– Poczekaj. Tylko się o coś zapytam i wracam z tobą, bez szarpanek. Stoi?
Gustaw kiwnął krótko głową, dalej nie zwalniając uścisku, a tamten odwrócił się z powrotem do lady i przechylił gwałtownie kieliszek.
Potem kaszlnął i zaczął śmiertelnie poważnie:
– Agnes. Czy jesteś kobietą?
Uniosła brew.
– Oczywiście…
– Możliwe, możliwe. Nie widziałem cię nago, więc nie mam pewności – westchnął ciężko, czując zaciskające się na jego ramionach dłonie Gustawa. – No dobrze, miejmy to już za sobą, czas nagli.
– Nie rozumiem.
– Możesz się rozebrać.