Ludzie spadali z nieba.
Ktoś rozbił się o asfalt kilkanaście metrów przed leżącym na ulicy szeregowym Maderą. Plecak odrzutowy trzasnął w chodnik, lecz nie wybuchł. Nie można było powiedzieć tego samego o ludzkiej pochodni, która wystrzeliła ze zwartej ściany chmur i znikła gdzieś za poszarpanymi budynkami, wlokąc za sobą warkocz czarnego dymu.
Niebo płonęło tego wieczoru i ryczało wizgiem silników myśliwców. Na ziemi wcale nie było lepiej. Po ulicach przelewała się fala ognia i łomot wystrzałów, nad budynkami świszczały jaskrawe światła pocisków, a ludzie wciąż spadali z nieba.
Madera czołgał się pomiędzy wrakami pojazdów, a jego uszy wypełniał nasiąknięty adrenaliną szum. Lewą nogę miał już całkiem bezwładną i ciągnął ją za sobą razem ze śladem krwi. Zaciskał zęby i jęczał przy każdym podciągnięciu się naprzód.
W pewnym momencie poczuł szarpnięcie przy karku i zorientował się, że ktoś ciągnie go w kierunku niskiego murku przecinającego rozległy plac. Nie miał siły się wyrwać, lecz spróbował obrócić głowę i zobaczył błękitną manierkę wiszącą u wojskowego pasa. Kumpel z oddziału, nareszcie.
– Desant swoich nie zostawia – wysapał Torpeda, gdy dowlókł go do osłony. – Wal na lewo!
Madera obrócił się na bok i na moment świat poczerniał mu z bólu. Oparł karabin o cegły i wziął na muszkę ciemną sylwetkę przebiegającą między budynkami.
Nacisnął spust.
Lufa rzygnęła krótką serią i tamten padł na ziemię. Szeregowy patrzył chwilę na nieruchome ciało, a po chwili zabrał je dym, który snuł się nisko nad ulicą.
Noga paliła ogniem, rana pod bokiem rwała jak szkło, a ludzie wciąż spadali z nieba. Łzy napływały mu do oczu. Rozmowa. Nie można wariować.
Spojrzał na kolegę i przez chwilę szukał słów.
– Torpeda…
– Co?
– Dlaczego ty tu ciągle jesteś? Wielu zwątpiło. Niektórzy zmienili obóz.
Jego towarzysz pociągnął łyk z manierki i spojrzał mu prosto w oczy.
– Stawiałem kiedyś płot. Nadszedł wieczór, zacząłem składać już narzędzia, a tu z krzaków wyłania się mój sąsiad i mówi: „Janek, jak coś się zaczęło, to trzeba to skończyć”. Właśnie ta wioskowa mądrość jest głównym wytłumaczeniem mojej obecności tutaj – powiedział cicho. – My zaczęliśmy tę awanturę i my ją skończymy.
– Liczyłem na jakąś… bardziej sensacyjną odpowiedź – mruknął Madera.
Zimne oczy Torpedy rozbłysły.
– Dobrze. Ja tak naprawdę lubię to wszystko. Lubię ten jazgot, chaos, zapach benzyny. Tyle śmierci wokół sprawia, że pierwszy raz czuję się naprawdę żywy.
– Teraz żałuję, że w ogóle pytałem.