Miłość

Ze ściany pyłu wyłoniło się dwóch jeźdźców.
Niosły ich stępem kare konie o bujnych grzywach i potężnych pyskach. Sprawiały wrażenie lepiej zadbanych od siedzących na nich mężczyzn owiniętych poszarpanymi płaszczami. Wierzchowce objuczyli tobołami, a przez plecy przewiesili karabiny. Obaj kiwali się sennie w siodłach, jeden leżał prawie na łbie klaczy i kurczowo trzymał się za brzuch. Po twarzy spływał mu pot.
Główna ulica miasta wyglądała jak zwęglony koryto obsypane z obu stron zgliszczami. Ciał było niewiele. Większość dawno rozsypała się w popiół płynący nadal nisko nad ziemią. Temperatura stopiła nawet dachówki kamienic. Zastygły w dziwnych formach, przemieszane z kawałkami betonu i powyginanymi latarniami wystającymi z leja pod różnymi kątami.
Choć kilka godzin temu panował tu ogień, okolica pogrążona była w martwej ciszy. Słychać było tylko stukot kopyt.
Jeźdźcy zatrzymali się przed budynkiem restauracji. Jej górne piętro rozsypało się po całej okolicy jak uderzone tornadem.
Na krawężniku siedziała wybrudzona sadzą kobieta w grubej kurtce. Na głowie wykwitł jej paskudny siniak, a spojrzenie miała nieobecne, zamglone.
Jeden z mężczyzn podjechał bliżej.
– Uszanowanie. W którą stronę poleciał? – zapytał.
– Co? Kto?
– W którą stronę poleciał drakken?
Zastygła w bezruchu. Jeździec czekał cierpliwie.
Po chwili kobieta ocknęła się i drżącą dłonią wskazała w stronę gór widocznych ponad linią spalonych dachów.
– Poleciał na Zimnicę. On… On chyba czegoś szuka…
„Oj, tak. Wspaniały z niego kompas” – pomyślał jej rozmówca.
– Dziękuję.
– Uważajcie na siebie – dodała.
– Dobrze. Nam tam wszystko jedno. Pokój z tobą – mruknął z przekąsem.
Wyciągnął w jej kierunku otwartą dłoń w cesarskim pozdrowieniu, a potem kiwnął głową na kamrata i już mieli odjechać, gdy kobieta znów się odezwała:
– Panowie wojskowi?
– 2 Widmolandzka Kompania Coś-Tam, Coś-Tam. Już nawet nie pamiętam – odparł jeden z żołnierzy.
Drugi cały czas milczał. Obserwował tylko ulicę udręczonym wzrokiem. Jedną ręką uciskał punkt pod żebrem, a drugą położył lekko na kaburze pistoletu.
Pani siedząca na ziemi rozbudziła się już całkiem i spoglądała na nich wzrokiem pełnym nadziei i ekscytacji:
– Mój syn. Widzieliście mojego syna? – zapytała.
– Nikogo nie widzieliśmy.
– Może poszedł na wschód… – powiedziała bardziej do siebie.
– Wschodu już nie ma. Niech pani tu zostanie. Dobra rada od złych ludzi.
– Panowie, musicie mi pomóc go znaleźć, proszę.
– Nie musimy. Żegnaj.
Po tych słowach żołnierze ruszyli naprzód. Kobieta uporczywie szła za nimi, utykając na jedną nogę. Próbowała złapać za lejce, ale nie mogła nadążyć za tempem i szybko została w tyle.
– Ma pan dzieci? – zawołała za malejącymi postaciami.
– A skąd ja mam wiedzieć? – odkrzyknął jeździec.
Zbiło ją to z tropu. Zatrzymała się na skrzyżowaniu i patrzyła żałośnie na oddalających się mężczyzn. Konie przeszły w kłus i zaczęły powoli znikać w ścianie pyłu rozciągniętej przez ulicę.
– Niech się panowie zatrzymają! W imię miłości!
Dobiegł ją zimny śmiech.
– Miłość? A co to takiego? To się pije?