Odłamki

– Słyszałeś już o awanturze w Widmolandzie?
– Moim zdaniem…
Straszliwy huk zagłuszył nawet stukot jadącego za oknem tramwaju.
Odłamki szkła i drewnianej framugi dmuchnęły w twarze siedzących przy stole mężczyzn, wyrzucone falą uderzeniową, która zmiotła ze stołu naczynia, a rozmawiających posłała na posadzkę. Leżeli tak chwilę bez ruchu, owiani dymem, dysząc ciężko wśród zbitej porcelany i powywracanych mebli.
Pierwszy oczy otworzył inspektor Claes.
– Janssen, żyjesz? – sapnął.
– Żyję.
– Po co?
Zaśmiali się obaj i znów umilkli.
Po chwili usłyszeli zbliżające się wycie syren odbijające się echem wśród kamienic.
Claes wstał z jękiem, łapiąc się za plecy łupiące tępym bólem. Bezwiednie próbował przetkać uszy, w których wciąż zalegał pisk po wybuchu, i wodził wzrokiem po zrujnowanej kawiarni. Nie potrafił poskładać w całość obrazów dwojących mu się w oczach, znaleźć choćby jednej niezbitej butelki na barze, jednej ściany niewybrudzonej sadzą, jednego przytomnego gościa.
Przed wyjściem na ulicę zerknął jeszcze na towarzysza.
– Nie podnoś się. Sprawdzę co się tam dzieje.
Na zewnątrz unosiła się szara kurzawa przysłaniająca słońce. Poruszały się w niej zgięte cienie ludzi. Niektórzy mieli twarze i ręce zalane krwią, inni szli chwiejnie w losowych kierunkach, patrzyli w pustkę. Wiele osób siedziało na krawężniku, drżąc i łkając, prowadząc przytłumione rozmowy przeplatane krzykami i jękami niosącymi się gdzieś zza ściany pyłu rozmazującej ulicę.
Wbiegł w nią właśnie oddział miejskiej żandarmerii, niosąc ze sobą nosze i zielone torby, które wryły się w pamięć inspektora Claesa bardziej niż wszechobecny swąd spalenizny.
Ruszył za żołnierzami w głąb skrzyżowania, powłócząc nogami, z piskiem w uszach, piaskiem w gardle.
Szybko zobaczył płomienie i wijący się nad nimi czarny pióropusz dymu otulający przewrócony tramwaj.
Potem dostrzegł ciała. I jeszcze więcej ciał.
Leżały wszędzie gdzie gryząca zawierucha pozwoliła spojrzeć, kruche i osmalone, wiele z nich bez kończyn. Nad nimi poruszały się rozmazane sylwetki ludzi prowadzących dramatyczną walkę o ocalałych.
Do uszu Claesa dotarły metaliczne uderzenia belki, którą jakiś żandarm próbował otworzyć zakleszczone drzwi.
Wtedy ją zobaczył. Stała pomiędzy zgliszczami, ręce skrzyżowane na piersiach. Inspektor Declercq.
Podszedł do niej ze zgrozą wyrysowaną na twarzy.
– Nic panu nie jest Inspektorze Claes? – zapytała trochę obojętnie.
– Jest… Nic…
Wziął kilka głębokich wdechów, krztusząc się kurzem.
– I co? – rzuciła Declercq. – Nie poznaję pana. Żadnego błyskotliwego żarciku, uroczej puenty?
– Nie dziś.