Pluton

Goniec rzucił się przed siebie i padł na twarz, a ziemia za nim bryznęła w górę ciemnym gejzerem i zasypała wszystko wokół pyłem.
Mężczyzna otworzył załzawione od dymu oczy i rozejrzał się szybko po płytkim okopie, który ciągnął się po lesie poszarpaną wstęgą.
Przywodziła ona na myśl wyschnięte koryto rzeki. Wśród drzew świstały co chwilę jasne smugi pocisków, a po puszczy przewalało się echo odległych wybuchów i głuchy terkot broni maszynowej. Wysunięte zza umocnień karabiny straszyły długimi bagnetami o zardzewiałych i wyszczerbionych ostrzach. Ciemnoszare mundury, szaliki, chusty, bandany, a przede wszystkim trupie czaszki ponad zdobionymi wizerunkami smoków pagonami sugerowały, że dziesiątki żołnierzy wokół należały do którejś z widmolandzkich kompanii karnych.
Kurier przekręcił się na bok i spojrzał prosto w puste oczy leżącego na plecach piechociarza, który mocował się z zamkiem karabinu:
– Kto tutaj dowodzi?
– A skąd ja mam wiedzieć? – rzucił tamten beznamiętnie. – Ja tu jestem rekreacyjnie.
Z każdym kolejnym jego słowem unosząca się wokół woń alkoholu wzbierała na sile. Posłaniec posłał długie spojrzenie manierce, która wisiała u pasa jego rozmówcy. Zdobił ją błękitny wizerunek kawalerzysty, który przywiódł ze sobą wspomnienie jadącej ulicą gwardii cesarskiej.
Mężczyzna drgnął nerwowo, gdy z zamyślenia wyrwał go odległy krzyk.
– Czy wszyscy w tym okopie są pijani? – zapytał nagle.
– Chyba nie widziałeś innych plutonów.
Mechanizm wewnątrz broni zaskoczył wreszcie z metalicznym szczękiem, a zimne oblicze żołnierza na moment wypełnił drapieżny uśmiech satysfakcji.
Goniec, całkowicie już zbity z tropu, spróbował ponownie:
– Muszę przekazać wieści dowództwu. Gdzie jest wasz Sztab? – tłumaczył żywo. – W dłuższej perspektywie grozi wam uderzenie z zachodu. Wbijają się wam powoli we flankę.
– Nam nie grozi dłuższa perspektywa.