Wysoki, kamienny mur rozpada się nagle przy skwierczeniu ocierających się o siebie głazów, lecących na boki, na trawnik, osuwających się po ciemnoszarym pancerzu czołgu. Resztki drewnianej bramy wylatują z trzaskiem w powietrze, rozbite przez wynurzającą się zza zgliszczy lufę i opasłą, kanciastą wieżę pojazdu. Ciężkie, przerdzewiałe gąsienice wtaczają się z impetem przez powstały zwał kamieni, niosąc na grzbiecie metalowe, pancerne monstrum.
Czołg wjechał na skromne podwórze, otulone z jednej strony niską zagrodą i białym domostwem, z drugiej niewielkim sadem otwartym od północy na opromienione słońcem pole.
Huk przegonił bawiące się nieopodal dzieci, podwinął ogon uciekającemu między jabłonkami psu i sprawił, że siedzące przy stole małżeństwo wstało i zamarło w bezruchu.
Kurz i pył osiadł na dębowym stoliku i rozłożonych na nim talerzach pełnych pokrojonego ciasta. Wystawały z niego teraz drzazgi z krzeseł i strąconej ku ziemi jabłonki, która to znikła moment temu pod gąsienicami czołgu.
Mieszkańcy domu, nie licząc schowanego w jamie psa i dzieci wystawiających głowy zza snopka siana, nadal stali, zamrożeni, wpatrzeni szeroko otwartymi oczyma w zagładę przed nimi.
W tym momencie wieża czołgu obróciła się powoli, świszcząc złowrogo i czterometrowa lufa potwornego kalibru zatrzymała swój obrót na wprost zaparkowanego na polu czerwonego traktora.
Rozległ się kolejny huk, który zdmuchnął zaciekawione uśmiechy z twarzy dzieci, resztki zastawy ze stołu i liście z pobliskich jabłonek.
Wiatr zmagał się chwilę z dymem buchającym z lufy czołgu, w końcu rozwiał go całkiem i odsłonił stojący w ogniu wrak traktora.
Wtem otworzyła się klapa czołgu. Wyłonił się z niej młody mężczyzna w skórzanej czapce, z bujnym, ciemnym wąsem na ziemistej twarzy.
Wydawał się nieco zażenowany.
– Chwała Imperatorowi, i tak dalej – zaczął i rozejrzał się wokół. – To Zimnica, prawda?
Właściciel domu przełknął z trudem ślinę, prawie się nią dławiąc.
– Nie – odpowiedział cicho.
– Nie? Zimnica, numer 36?
– Nie, proszę pana.
Czołgista westchnął i jeszcze raz spojrzał na połamane krzesła, na zgliszcza muru, na dzieci, na psa, na strzaskane jabłonki i płonący traktor.
– No to przepraszam.